piątek, 9 listopada 2012

"Danielle ja..."

Właśnie wróciłem do hotelu. Po oczyszczającej rozmowie, spędziłem u niej noc. Byliśmy sami. Michael nie wrócił na noc do domu, bo musiał jechać do Jersey. 
Oczywiście do niczego nie doszło. Tak dla jasności, tylko rozmawialiśmy. To było nam potrzebne, bo dzięki temu niemal wróciliśmy do relacji z przed zerwania. No właśnie, niemal. Znów panowała między nami miła, przyjacielska atmosfera, jednak wciąż wyczuwałem dystans z jakim traktowała mnie Jesse. Westchnąłem i przetarłem twarz dłonią. Byłem trochę zmęczony, ale nie na tyle żeby paść trupem.
Wjeżdżałem windą na piętro gdzie znajdował się nasz apartament. Niektóre sprawy trzeba załatwiać od razu, pomyślałem. Gdy tylko wszedłem do pokoju, zauważyłem chłopaków, Danielle i Eleanor siedzących w salonie, jakby na coś czekali. Spojrzałem na zegar ścienny. Było już po 9 rano.
- Cześć. - powiedziałem.
Na dźwięk mojego głosu, jak jeden mąż, zerwali się z kanapy i podbiegli do mnie. Jeden mówił przez drugiego. Jedynie Niall stał oparty o ścianę. Spojrzałem na niego pytająco. Chciałem go spytać czy powiedział im gdzie byłem. On tylko pokręcił głową. 
- Gdzie ty byłeś, Liam. Martwiliśmy się o ciebie. - powiedział zatroskana Danielle.
Jak zareaguje, kiedy  powiem jej o moim synu? Zastanawiałem się w duchu. Kiedy powiedziałem to Niallowi, ten przyjął to ze spokojem, ale jak przyjmą to inni? Nie mam pojęcia. Nie zważając na pytania innych, podszedłem do Dan.
- Możemy pogadać? - spytałem dziwnie opanowany, chociaż żołądek skręcał mi się z nerwów.
- Pewnie. - odparła i zaprowadziła do sypialni.
Usiadłem na łóżku i zastanawiałem się jak jej to wszystko powiedzieć. Teraz rozumiałem, jak musiała się czuć Jesse, kiedy miała mi powiedzieć prawdę.
- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? - spytała delikatnie się uśmiechając.
Oparłem łokcie na kolanach i zakryłem twarz dłońmi. 
- Nie wiem jak ci to powiedzieć. Danielle ja... będę ojcem.
Ta zaśmiała się.
- Przecież ja nie jestem w ciąży i ty... - zamilkła, a jej wyraz twarzy zmieniał się jak w kalejdoskopie. - Kto? - spytała po prostu.
- Jesse.
- Jak mogłeś mnie zdradzić! - krzyknęła. - I to z nią. - powiedziała oburzona.
- Dan, ja cię nie zdradziłem. Kiedy się rozstaliśmy, ona już była w ciąży. Ani ona, ani ja, nie wiedzieliśmy wtedy tego. Sam dowiedziałem się o tym wczoraj.
- To znaczy, że ona jest w... - wyglądała na zrezygnowaną.
- W 5 miesiącu ciąży. - odparłem.
- Ale to oznacza, że urodzi w grudniu.
Skinąłem tylko głową.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? Że będziemy żyć jak wcześniej, tyle że z twoją byłą, która urodzi ci dziecko? To chore! - wykrzynęła i ze łzami w oczach wybiegła z pokoju.
Westchnąłem. To nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Położyłem się na łóżku i zapatrzyłem w sufit..
- I co ja mam teraz zrobić? - mruknąłem.
- Też bym się nad tym zastanawiał. - usłyszałem od strony drzwi głos.
- Niall! - zerwałem się z łóżka. - Jak dużo oni usłyszeli?
- Niewiele. Tylko podniesione głosy, a z zapłakanej Danielle wnioskują, że z nią zerwałeś.
- Nie wiem, czy to akurat nie mija się z prawdą. - powiedziałem znów się kładąc na łóżku. 
- Nie powinna aż tak się wściekać, skoro sam nic nie wiedziałeś o ciąży. Fakt faktem, trochę w tym jest twojej winy, bo do tanga trzeba dwojga, ale no bez przesady. Chociaż, z drugiej strony to też dla niej szok. Nie wiem, co ci doradzić, Liam, bo nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale jak coś to możesz na mnie liczyć. Zawsze. 
Spojrzałem na Nialla. Miał jakiś taki nieobecny wyraz twarzy, jakby sam się nad czymś zastanawiał. Miałem już się go o to spytać, gdy do pokoju wpadł Zayn, a za nim reszta.
- Możesz nam powiedzieć, o co tu chodzi? - spytał Zayn.
Westchnąłem. Nie miałem już na nic siły.
- Ja i Jesse będziemy mieli syna. - zamknąłem oczy słysząc jak gwałtownie nabierają powietrze. - Powiedziałem o tym Danielle, a ta się na mnie wściekła i teraz uciekła.
- Zdradziłeś ją? - spytała zszokowana Eleanor. 
Super, wszyscy od razu zakładają, że ją zdradziłem. Jak miło.
- Nie! Jesse była w ciąży zanim się rozstaliśmy. Obecnie jest w 5 miesiącu ciąży. 
- Ale jak? - spytał Harry. - Przecież wy rozstaliście się 2 miesiące temu. Ona musiała wcześniej wiedzieć. 
- Nie wiem! Przestańcie mi włazić na głowę! Sam się dopiero wczoraj o tym dowiedziałem. Cholera! - wrzasnąłem. - Wy widzicie w tym tylko problem. Ja to postrzegam inaczej. Mimo wszystko, cieszę się, że będę ojcem. - wstałem z łóżka i podszedłem do walizki. - Spróbujcie się postawić na miejscu moim czy Jesse, wcale nie jest nam łatwo. - zdjąłem koszulkę i nałożyłem drugą. - Cześć. - powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
- Dokąd idziesz? - krzyknął za mną Lou.
- Nie wiem. - mruknąłem. 

sobota, 20 października 2012

Rozpacz, wyznania i gorzkie łzy.

Szłam jedną z londyńskich ulic i nie mogłam uwierzyć, że tu jestem. Miałam ochotę krzyczeć z radości - dostałam się do wymarzonej szkoły. Tak się cieszyłam, że ani się obejrzałam, wpadłam na kogoś. Można by powiedzieć, że nic się nie stało, ale niestety straciłam równowagę i zaraz wylądowałam na tyłku. Zauważyłam wyciągniętą dłoń. Z braku laku, złapałam ją i wstałam. Wtedy zauważyłam właściciela owej dłoni.
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie zauważyłam cię.
- Nic się nie stało, a tobie nic nie jest?
- Nie, zdaje mi się, że wszystko w porządku. - uśmiechnęłam się szeroko. - Jestem Jesse.
- Liam, miło cię poznać.
- Wzajemnie. 
- Dałabyś się zaprosić na kawę? - spytał z nadzieją w oczach.
- Jeśli się jeszcze spotkamy to chętnie. - wyminęłam go i znów szłam przed siebie.
- Jesse! - usłyszałam za sobą jego krzyk.
Przystanęłam i odwróciłam się do niego.
- Wierzysz w przeznaczenie? - zawołałam, a on uśmiechnął się zawadiacko i wzruszył ramionami. - Jeśli tak ma być, to się spotkamy. - pomachałam mu i chichocząc pod nosem zmierzałam do mojego mieszkania.
Leżałam na łóżku i przytulałam do siebie poduszkę wilgotną od moich łez.
- Boże. - szepnęłam. - Dlaczego ja muszę to wszystko pamiętać. - jęknęłam i wtuliłam twarz w poduszkę.
Siedziałam w Milk Shake City, piłam czekoladowego shake'a i czytałam "Meltdown" Bena Eltona. Ktoś dosiadł się do mojego stolika. Wyjrzałam znad książki. 
- Cześć. - powiedziałam i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Czy mu się znamy?
- Nie wiem, nie wiem, może. - odparł nieznajomy.
Zaśmiałam się.
- Przeznaczenie robi swoje, co? 
- Intuicja też. Coś mi kazało tu przyjść.
- Gratulacje dla tego "czegoś", siedzę tu zawsze w porze przerwy na lunch.
- Chodzisz tu gdzieś niedaleko do szkoły? - spytał z zainteresowaniem.
- Owszem, po drugiej stronie jest liceum, do którego chodzę.
- Jaki kierunek?
- Florysta, a ty co robisz?
- Teraz? Mam przerwę w próbach, więc postanowiłem się przewietrzyć.
- Co ćwiczysz? 
- Śpiewanie.
- Fajnie, a dobry w tym jesteś?
- Myślę, że tak.
- Robisz coś w tym kierunku?
Skinął głową.
- Zgłosiłem się do X Factora. 
- O i jak ci poszło?
- Nie spodziewałem się tego, ale poszło mi całkiem nieźle. Zajęliśmy trzecie miejsce.
- My czyli...
- Boysband, w którym śpiewam.
- Boysband mówisz? Ciekawie. - uśmiechnęłam się delikatnie. - A jak się nazywacie?
- One Direction. - odparł z dumą.
Spojrzałam na zegar na ścianie.
- Może kiedyś was posłucham. - powiedziałam wstając. - Ale teraz muszę się spieszyć, bo zaraz dzwonek na lekcje. 
- Spotkamy się jeszcze?
- Domyśl się.
Zawładnęły mną od dawna hamowane emocje. Miałam ochotę krzyczeć, rzucać czym popadnie. Od dawna nie było mi tak źle.
Leżeliśmy na łące i patrzyliśmy na obłoki na niebie.
- Jak myślisz, jak długo potrwa nasza sielanka? - spytałam Liama.
- Pewnie już dawno się zorientowali, że zwialiśmy z przyjęcia.
- Może jednak nie. Było tam strasznie dużo ludzi.
Zaśmiał się.
- Chyba nie znasz mojej mamy. - przytulił mnie. - Spodobałaś się jej.
Zamknęłam oczy delektując się słońcem.
- Czy ja wiem? Więcej zainteresowania wzbudził Niall zjadający pół tuzina ciastek na raz.
- Racja, ale jednak obstaję przy swoim.
- Jak sobie życzysz.
- Kocham cię i zawsze pamiętaj o tym.
- Ja ciebie też.
Kolejne łzy spływały po mojej twarzy.
- Dlaczego ja byłam taka głupia? - szepnęłam.
Siedziałam wtulona w Liama i przyglądałam się naszym splecionym dłoniom.
- Uwierzyłabyś, że to już dwa lata?
- Już? A myślałam, że to dopiero z miesiąc albo dwa.
- Taa, jasne. - posadził mnie sobie na kolanach i spojrzał głęboko w oczy. - Wiesz ja...
W końcu wyrwałam się z tego amoku. Szybko wstałam z łóżka i poszłam się przebrać. Nie mogłam tu zostać ani chwili dłużej. Ubrałam się w to <klik>, wzięłam klucze do mieszkania, zamknęłam je i zmierzałam w dobrze znanym mi kierunku.
Po chwili byłam na zapleczu kwiaciarni i wypłakiwałam sobie oczy na ramieniu Margaret.
- Jesse, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Po prostu powiedz mu prawdę. - głaskała mnie delikatnie po plecach.
- Nic nie będzie dobrze. Ja nie mogę mu powiedzieć prawdy. On... nie zrozumie mnie. Poza tym ma dziewczynę, z którą jest szczęśliwy. Ja i Taylor nie jesteśmy mu do niczego potrzebni.
- Jednak nadal uważam, że powinien wiedzieć. Doskonale wiesz, że prędzej czy później zorientuje się. Co powiesz Taylorowi jak już podrośnie i zapyta cię, gdzie jest jego tata? Na niewiele się zda motanie, bo i tak prawda wyjdzie na jaw i lepiej żeby dowiedział się tego od ciebie, a nie od kogoś innego, bo nie wiadomo jak to się może później skończyć.
- Może masz rację. - szepnęłam. - Ale boję się mu powiedzieć tak po prostu o wszystkim.
- Nie masz się czego obawiać, bo jeśli tak bardzo cię kochał jak mówił, to cię zrozumie.

Stałem na balkonie i podziwiałem panoramę Nowego Jorku. Nadal byłem oszołomiony tym co się dowiedziałem. Myśli kotłowały się w mojej głowie. Tyle było pytań bez odpowiedzi...
- Co się dzieje, stary? - usłyszałem za sobą głos Nialla.
Odwróciłem się do niego. Właśnie zamykał drzwi balkonowe. Westchnąłem i znów oparłem się o barierkę.
- Wszystko. Nic. Sam już nie wiem i też chciałbym to wiedzieć.
- Mógłbyś nieco rozwinąć temat? - także oparł się o barierkę.
Nie patrząc na niego, opowiedziałem mu wszystko co się dowiedziałem. Ten spokojnie mnie wysłuchał i długo milczał.
- Skąd masz pewność, że to twoje dziecko, skora ona temu zaprzecza? Nie to  żebym ją posądzał, że cie zdradzała, bo znam ją trochę i nie sądzę żeby była do tego zdolna, ale... - urwał nie wiedząc co powiedzieć.
- Rozumiem cię. Po prostu to co mi powiedziała nie zgadza się czasowo. W Stanach byliśmy w czerwcu, a w ciążę musiała zajść pod koniec kwietnia.
- To pogadaj z Michaelem.
- Jako dobry przyjaciel Jesse, nie powie mi prawdy. Będzie ją chronił za wszelką cenę, nawet jeśli miałby oberwać ode mnie to się nie przyzna.
- Skąd ja to znam. - mruknął Niall, ale nie byłem pewny czy dobrze usłyszałem.
- Co?
- Nic. Po prostu spróbuj porozmawiać z Michaelem.  Warto spróbować.

Powiedzieć? Nie powiedzieć?
Chodziłam po salonie i zastanawiałam się co mam zrobić. Czułam się jak tygrys w klatce. Wiedziałam, że dzisiaj na pewno mu nie powiem, bo ma urodziny i na pewno teraz bawi się z resztą.
Nie, to nie może czekać, bo zwariuje. Wzięłam telefon.

"Jeśli masz czas, przyjdź do mieszkania Michaela. Musimy pogadać."

Zakręciło mi się w głowie. Szybko usiadłam na podłodze, zamknęłam oczy i oparłam się o ścianę. W moim położeniu stres to nic dobrego.
Nie wiem jak długo tak siedziałam. Półgodziny, godzinę, a może tylko pięć minut? W końcu usłyszałam pukanie do drzwi. Nie miałam siły wstać ani się odezwać. Drzwi się otworzyły.
- Jesse? Jesteś tu? - zawołał Liam.
Zaraz potem zauważył  mnie na wpół leżącą na podłodze. Podszedł do mnie i przyklęknął.
- Boże, co ci się stało? - spytał przerażony.
Taa, musiałam wyglądać tragicznie... albo komicznie. Chociaż w tej chwili było mi wszystko jedno.
- Nic mi nie jest. Trochę kręciło mi się w głowie. To wszystko. Przepraszam, jeśli musiałeś zmienić swoje plany, ale... po prostu muszę z tobą szczerze porozmawiać.
Usiadł obok mnie i oparł się o ścianę.
- Nic się nie stało. Urodziny i tak świętowałem kilka dni temu, także dziś nie miałem żadnych szczególnych planów.
- Wiedzą, że tu jesteś?
- Wie tylko Niall. To o czym chciałaś rozmawiać?
- O wszystkim. Ja... nie powiedziałam ci całej prawdy.
- Więc słucham. - odparł.
Westchnęłam.
- Od czego by tu zacząć?
- Najlepiej od początku. - uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja też się do niego uśmiechnęłam.
- Nigdy cię nie zdradziłam. Powiedziałam to, bo... spanikowałam.
- Dlaczego?
- Co?
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego mnie zostawiłaś?
- Czy ja wiem? To był chyba impuls. Gdy zgodziłam się z tobą chodzić, wiedziałam w co się pakuje, ale... potem to mnie przerosło. Sława wywołuje presję, z którą nie byłam w stanie sobie poradzić. Gdy wyjeżdżałam, nie wiedziałam, że jestem w ciąży.
- Jeśli byś wiedziała, to i tak byś wyjechała. - zerknął na mnie, potem zapatrzył się w odległy punkt. - Tylko, że wybrałaś sobie zły moment. Ja cię wtedy potrzebowałem. Bardzo. - zaśmiał się gorzko. - A najśmieszniejsze jest w tym to, że ja planowałem ci się oświadczyć. Na Boże Narodzenie.
- Przykro mi. - szepnęłam ze łzami w oczach.
- Och, teraz ci przykro. - przemawiała przez niego gorycz. - Cóż, trochę na to za późno.
- Od samego początku żałowałam, że to zrobiłam, ale uważałam, że tak będzie lepiej.
- Ale może ja miałem inne zdanie na ten temat.
- Musimy to teraz roztrząsać? - spytałam nikłym szeptem. - Nie jesteśmy w stanie zmienić przeszłości.
- Wiem. - wziął głęboki wdech. - Więc... to moje dziecko?
- Tak, ale niczego od ciebie nie oczekuję. Masz swoje życie, dziewczynę, świetlaną przyszłość przed sobą. Nie chcę twoich pieniędzy ani nic z tych rzeczy. Ja od ciebie niczego nie potrzebuję, ale chciałabym cię prosić... - z trudem hamowałam łzy. - żebyś uczestniczył w życiu naszego syna. By miał tak szczęśliwe dzieciństwo jak ja miałam.
Liam przez dłuższy czas milczał.
- Zgoda.

Niby już wcześniej domyśliłem się prawdy, ale usłyszeć to od niej... to mimowolny szok. Wiedziałem, że to będzie ciężka próba. Dla mnie szczególnie. Będę musiał wybrać między dwiema kobietami, które kocham.
Sam już nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Jak zareaguje Danielle na to, że niedługo będę ojcem? Widziałem, po tym spotkaniu w parku, że jakoś specjalnie nie przepada za Jesse. Jak zareaguje Jesse, gdy będę chciał do niej wrócić? Jest bardzo duża możliwość, że pomyśli, ze robię to że względu na dziecko.
Objąłem kolana ramionami i oparłem na nich głowę.
Boże, kiedy moje życie się tak skomplikowało?

niedziela, 2 września 2012

Ukryta prawda.

Stałam w samej koszuli i przyglądałam się wschodzącemu słońcu. Z okna naszej sypialni roztaczał się piękny widok na ruchliwe ulice Londynu. Mimo wczesnej pory, na jezdni było pełno samochodów zmierzających w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Czemu nie śpisz? - szepnął Liam, obejmując mnie i opierając podbródek na moim ranieniu.
- Podziwiam widoki. - odparłam.
- Racja, jest co podziwiać. - powiedział i pocałował mój kark.
- Wiesz, zabrzmiało to trochę dwuznacznie. - oparłam się o niego.
- Mmm... - mruknął z nosem wtulonym w zagłębienie mojej szyi. - Bo miało. 
- Czy ma pan jakieś nieprzyzwoite myśli, panie Payne? - spytałam uwodzicielsko.
- Ależ owszem, panno Rossthon. - zaśmiał się. - Całą masę. Mogę nawet niektóre zaprezentować.
- Czy ja wiem... - odsunęłam się  się od niego i poszłam w kierunku drzwi.
- Tak łatwo mi nie uciekniesz. - podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce.
- Jaskiniowiec. - krzyknęłam.
- Ale twój. - odparł. - Do twarzy ci w mojej koszuli.
- Dziękuję, mi też się ona podoba. 
Zaniósł mnie do łóżka. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Liam powoli zdejmował ze mnie koszulę.
Składał pocałunki na mojej szyi, gryz obojczyk, głaskał biodra...
- Jesse! Śniadanie! - wrzasnął Mike.
Otworzyłam oczy i zapatrzyłam się na ścianę.
A więc to był tylko sen. Albo raczej wspomnienie, które mi się śniło.
Cóż, snów erotycznych to ja jeszcze nie miałam, ale za to jaki cudowny on był.
Taa, mój mózg płata mi figle nawet we śnie.
Tak, cholernie tęsknię za Liamem i tak, kocham go jak wariatka. Owszem, seks z nim był cudowny, ale to już przeszłość. Pogódź się z tym, Jesse.
Nie chętnie zwlokłam się z łóżka i poszłam wziąć prysznic. Potem ubrałam się w to <klik>. Miałam dziś wolne, więc nie musiałam się dziś nigdzie spieszyć. Poza tym nie miałam zamiaru na razie wychodzić z domu.
Poszłam do kuchni, gdzie Michael kończył jeść śniadanie - naleśniki z nutellą. Mniam, moje ulubione.
- Zostawiłeś coś dla mnie? - spytałam.
- Nie, twoją porcję zjadłem. - odpowiedział z uśmiechem. - Ale zostawiłem trochę dla Taylora.
- Ooo, jak miło z twojej strony. Mój syn na pewno się ucieszy. - kiwnęłam głową i podeszłam do talerza pełnego grubych, typowo amerykańskich naleśników. - Dzięki.
- Nie ma za co. - wstał i zaniósł talerz do zlewu. - Ja już muszę iść do galerii. Będę koło... koło 19.
- Okej. - odparłam. - Gotować kolację?
- No jakbyś mogła. - podszedł do mnie i przytulił. - Do wieczora, Jesse. - pogłaskał mnie po brzuchu. - A ty bądź grzeczny i słuchaj się mamy.
Zaśmiałam się.
- Uważaj, bo cię posłucha. - powiedziałam z sarkazmem.
- No ba. - wyszczerzył się do mnie.
Schylił się po torbę i wyszedł z domu. Zamknęłam drzwi na klucz i wróciłam do kuchni. Wyciągnęłam talerz z kredensu i położyłam na nim naleśnika, posmarowałam go nutellą i przełożyłam kolejnym. Powtórzyłam tę czynność jeszcze kilka razy, także powstał mi mini torcik z pięciu naleśników. Mmm... uwielbiałam to. Kiedy byłam mała mama robiła mi takie naleśniki na śniadanie, zazwyczaj kiedy miałam urodziny, albo na Boże Narodzenie.
Właśnie miałam ugryźć moje pyszne śniadanko, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Czyżby zapomniał kluczy? Wiecznie się gdzieś spieszy. Wstałam i poszłam otworzyć.
Byłam tak pewna, że to Mike, że nawet nie sprawdziłam w wizjerze, tak dla pewności. I to był błąd.
W drzwiach stał Liam. Już prawie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem, ale w ostatniej chwili zablokował je stopą. Oj musiało zaboleć. I dobrze mu tak.
- Co chcesz? - spytałam.
Nieprędko mi odpowiedział, gdyż jego uwaga był skupiona na moim wydętym brzuchu. Cholera, że też akurat dzisiaj nałożyłam bardziej przylegającą bluzkę.
- Hmm... - mruknął. - Możemy pogadać?
- Nie odpuścisz sobie? - pokręcił głową. - To wejdź.
Przepuściłam go w drzwiach. Zamknęłam je za sobą i poszłam do kuchni.
- Chcesz naleśniki? Jeszcze ciepłe. Właśnie miałam jeść.
- Chętnie.
Usiadł przy stole, a ja podłam mu talerz i też usiadłam. Zabrałam się za jedzenie.
Przez chwilę jedliśmy w ciszy.
- To o czym chciałeś rozmawiać?
- Dobrze wiesz o czym. - odparł. - Dlaczego odeszłaś?
- Bo tak chciałam. - uniósł brwi. - Bo musiałam.
- A co cię zmusiło?
Przepraszam Mike, że cię w to mieszam, ale inaczej on będzie drążył. - pomyślałam.
- Pamiętasz nasz ostatni wspólny wyjazd? - skinął głową. - Mieliście wtedy próbę. Poszłam odwiedzić Michaela. - pójdę za to do piekła. Wszystko we mnie krzyczało, żebym tego nie mówiła, ale ja brnęłam dalej. - Nie będę owijać w bawełnę. Przespałam się z nim. - powiedziałam to patrząc mu prosto w oczy. - To był jednorazowy wyskok.Wtedy nie potrafiłam ci tego powiedzieć, nie byłam w stanie sobie tego wybaczyć, dlatego zostawiłam list i wyjechałam. Koniec historii.
- Jesteś w ciąży? - spytał poważnie. - Tylko bez żadnych wykrętów. Chcę znać prawdę.
- Tak. - westchnęłam. Jakoś straciłam apetyt.
- Z tego co pamiętam, uprawialiśmy seks podczas tego wyjazdu. - stwierdził Liam. - I to nie raz i nie dwa. Skąd więc masz pewność, że to Michael jest ojcem dziecka?
No to się wkopałam. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
- Ja wiem, że to dziecko Mike'a. Miałam robione badania prenatalne i przy okazji zrobiłam test na ojcostwo. Wynik był jednoznaczny. - westchnęłam. - Liam, to nie ma sensu. Po co drążyć temat. Każdy z nas ma swoje życie, po co niepotrzebnie je komplikować? Spotykasz się teraz z Danielle. Wyglądacie na szczęśliwą parę. Zadbaj o ten związek. Skup się na teraźniejszości, a nie na przeszłości.
Nie mogłam usiedzieć w miejscu, dlatego wstałam i poszłam się napić soku.
- Chcesz trochę?
- Nie, dzięki. - odparł. - To nie było dobre rozwiązanie. Ja... powinienem wiedzieć o tym wcześniej. Jak to jest możliwe, że jesteś w ciąży z Mikem, skoro z nim przespałaś się tylko raz, a ze mną sypiałaś regularnie. Moim zdaniem, coś tu nie gra.
 - Zrządzenie losu? Może teraz będziesz mi próbował wmówić, że to twoje dziecko? - wtedy zaczęłam się śmiać.
- Co cię tak bawi? - Liam zmarszczył czoło.
- Sama nie wiem. - chichotałam dalej. - Przepraszam, ale buzuję hormonami.
Jednak po chwili zamilkłam, przytknęłam dłoń do brzucha i spojrzałam na Liama. Jego mina była komiczna.
- Nic ci nie jest? - podszedł do mnie. - Może wezwać lekarza?
Złapałam go za rękę i przytknęłam do swojego brzucha.
- Czujesz? - szepnęłam.
- Dziecko się rusza. - odparł ze zdziwieniem.
Miałam łzy w oczach. Nareszcie czułam pierwsze ruchy.
- Który to już miesiąc?
- Koniec czwartego, początek piątego.
- Znasz już płeć dziecka?
- Tak, będę miała syna.
- Gratuluję.
Spojrzałam na jego twarz. Staliśmy blisko siebie, niemal stykaliśmy się nosami. Nie wiem co mnie podkusiło, ale pocałowałam go. Chwilę stał zaskoczony, ale zaraz zaczął mnie całować.
Kilka minut później uświadomiłam sobie co robimy. Oderwałam się od niego jak oparzona.
- Przepraszam, nie powinnam cię całować. Cholera. - przypomniało mi się co mówił lekarz. Mogę mieć wzmożony apetyt na seks. No pięknie. - To się więcej nie powtórzy. - powiedziałam stanowczo.
- Spokojnie. Nie mam ci tego za złe.
- Dlaczego w ogóle przyszedłeś?
- Nie czytałaś smsa? Napisałem ci, że chcę porozmawiać i że przyjdę rano.
- Zapomniałam sprawdzić telefon.
- Zdarza się.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pamiętałaś.
Skinęłam głową. Zabrzęczał jego telefon. Szybko przeczytał wiadomość.
- Muszę już iść. Zastanawiają się gdzie przepadłem. Dziękuję za naleśniki i rozmowę. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - przytulił mnie. - Dbaj o siebie. Do zobaczenia.
- Cześć. - szepnęłam. Odprowadziłam go do drzwi. Zamknęłam je i oparłam się o nie. - Co ja najlepszego narobiłam? - zaszlochałam.

Wracałem do hotelu. Nie wiedziałem co myśleć o tym co powiedziała Jesse, ale jedno wiem na pewno - skłamała. I co do powodu zerwania, i co do tego kto jest ojcem dziecka.
Faktycznie odwiedziła wtedy Michaela, ale podczas tego wyjazdu zachowywała się normalnie. Dopiero w połowie czerwca zaczęło coś być nie tak. Jeszcze jedno się nie zgadzało. Skoro był to koniec czwartego, początek piątego miesiąca, to w ciąże musiała zajść wcześniej.
Po chwili wiedziałem już kiedy to było. Musiała zajść w ciążę pod koniec kwietnia. Nasza rocznica. No tak. Wyjechaliśmy z miasta, byliśmy tylko we dwoje, nikt nam nie przeszkadzał...
Stanąłem jak wryty. Będę ojcem.
Ta myśl był jak grom z jasnego nieba.
Zacząłem dalej iść. Jesse nieświadomie dała mi najpiękniejszy prezent na urodziny.
Uśmiechnąłem się. Będę miał syna.
Uświadomiłem sobie, że umknął mi jeden szczegół - spotykam się teraz z Danielle.
Kocham ją i... Jesse też kocham. Nie mogę mieć ich dwóch.
Będę musiał podjąć decyzję, ale jeszcze nie teraz.
Porozmawiam z Niallem, może on doradzi mi coś sensownego. Tak, to dobry pomysł.
Wszedłem do hotelu i skierowałem się do windy.
Pora się zmierzyć z teraźniejszością. Zapowiadają się interesujące urodziny.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Central Park.

Leżałam na kanapie jedząc pyszne buritto, które przyrządził Michael. Tego mi było trzeba, po stresie jaki zafundowało mi spotkanie z Louisem.
Zastanawiałam się, dlaczego oni tu przyjechali. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jutro są urodziny Liama i pewnie przyjechali je świętować.
Do salonu wszedł Mike.
- Co powiesz na mały wypad na miasto? - spytał.
- Teraz? - odparłam unosząc brew.
- Noo. Jeszcze nie jest tak późno. Może poszlibyśmy do kina, albo gdzieś? Po co tak siedzieć w domu.
- No dobra, tylko się przebiorę.
Powoli zwlokłam się z kanapy i poszłam do swojego pokoju. Wybór ubrania nie był łatwy. Musiałam znaleźć koszulkę, która by maskowała mój brzuch.
Nie to żebym się wstydziła tego, że jestem w ciąży, ale paparazzi jeszcze trochę się mną interesowali. A skoro oni są w mieście... wolałabym żeby się nie dowiedzieli.
W końcu zdecydowałam się na to <klik>. Podkreśliłam oczy kredką, rzęsy pociągnęłam tuszem, jeszcze tylko włosy podkręciłam lokówką i byłam gotowa do wyjścia.
Mimo, że słońce już dawno zaszło, na dworze nadal było stosunkowo ciepło.
Szliśmy powoli ulicą i zastanawialiśmy się, co będziemy robić. Stwierdziliśmy, że pospacerujemy po Central Parku, a potem wpadniemy na pyszną pizzę do Little Italy.
Park zawsze wyglądał pięknie nocą. Nie było tu wtedy tak tłoczno jak za dnia, a księżycowa poświata sprawiała, że panował tu magiczny nastrój.
Ostatnio spacerowałam tu nocą z Liamem, kiedy mieli tu koncert. Był to nas ostatni wspólny wyjazd.
Westchnęłam.
Cholera, nie powinnam o tym myśleć. Tylko psułam sobie humor.
Szliśmy przed siebie i Mike opowiadał mi co się działo dziś w galerii, potem mu opowiedziałam o tym jak spotkałam Louisa.
- Jesse, powinnaś mi o tym wcześniej powiedzieć. - stwierdził trochę zły na mnie. - Na pewno bardzo się zestresowałaś.
Ludzie, on się bardziej przejmował tą ciążą niż ja. Czasami miałam wrażenie, że to on jest babą w ciąży.
- Hola, hola, spokojnie. Już jest dobrze. - objęłam jego twarz dłońmi. - Nic mi nie jest. Spotkaliśmy się raz i to przypadkiem. Nie mam zamiaru odnawiać znajomości. To już zamknięty rozdział w moim życiu. Uspokój się, Michael. Wszystko będzie dobrze.
- Okej.
Wiecie co? Ten dzień jest jakiś porąbany. Spytacie, dlaczego?
Bo spotkałam Louisa, mój przyjaciel panikuje, kiedy się o tym dowiaduje, a teraz spotykam mojego ex. Z jego nową dziewczyną - Danielle.
Taa, w tym mieście jest tyle różnych miejsc, ale oni musieli wybrać się akurat tu.
Zauważyłam, że Liam jest w równym stopniu zachwycony tym spotkaniem co ja.
- Cześć... Liam. - powiedziałam.
Skrzywiłam się, to musiało wyglądać tak jakbym zaraz miała pocałować Mike'a. Dlaczego się tym przejmuję.
- Cześć Jesse. - patrząc na mnie z nieprzeniknioną miną, ale z oczami pełnymi smutku i bólu. Odwrócił się do Michaela. - Cześć Mike.
- Cześć wam. - powiedziała nieco skrępowana Dan. Atmosfera napięcia musiała się udzielić i jej.
- Danielle, to jest moja była dziewczyna - Jesse i jej chłopak - Michael. Jesse, Mike, to jest Danielle, moja dziewczyna.
Ta sytuacja była komiczna. Żadne z nas nie wiedziało jak się zachować.
W końcu się odezwałam.
- Przyjaciel.
- Co? - spytał Li.
- Mike jest moim przyjacielem, nie chłopakiem.
- Ach, tak. - nie był zbyt przekonany.
Dlaczego ziemia się pode mną nie zapada?
- To co u ciebie?
Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Jego twarz miała taki szczery wyraz.
Nie myśl o tym. On cię już nie kocha, TY go nie kochasz. Skup się.
Wariatka, nadal go kochasz. Rozum możesz mamić gadkami o tym, że nic do niego nie czujesz, ale serca nie oszukasz.
Szlag! Jeśli dotrwam do końca tego wieczoru przy zdrowych zmysłach, to będzie cud.
- Umm... u mnie wszystko w porządku. W jak najlepszym. - kogo ja chcę oszukać? Mnie czy jego? Bo mam wrażenie, że nas oboje. - A u ciebie?
- Taa, też bardzo dobrze.
Spojrzałam na Mike'a, który stał obok mnie i gapił się na Danielle. Zabije go kiedyś.
- Yyy... sorki, ale my z Michaelem bardzo się spieszymy. - złapałam go za rękę i pociągnęłam. - To pa.
- Jesse! - krzyknął za mną Liam.
Odwróciłam się i przystanęłam na chwilę.
- Spotkamy się jeszcze? - spytał.
- Jasne. - odparłam, a w duchu pomyślałam: "Nigdy w życiu, a na pewno nie z mojej woli."
Szarpnęłam Mike'a za rękaw i poszłam w kierunku wyjścia z parku.
- Dokąd tak pędzisz? - wysapał.
- Jak najdalej stąd, a najlepiej do domu. - powiedziałam. - Po co ja się w ogóle dałam namówić na to wyjście z domu.
- I tak kiedyś byś go spotkała.
- Myślisz, że się zorientował?
- Nie wiem. - zastanawiał się przez chwilę. - Nie, raczej nie. Aż tak tego po tobie nie widać.
- To dobrze. - zatrzymałam się na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza.
Byłam tak wytrącona z równowagi tym spotkaniem, że zrezygnowaliśmy z wypadu na pizzę i wróciliśmy do domu.
Wzięłam długi odprężający prysznic i położyłam się w łóżku.
- Ten dzień jest całkowicie pokręcony, Taylor. - szeptałam głaszcząc brzuch. - Przez te 2 miesiące nic się nie zmieniło, nadal kocham twojego tatę. Może nawet jeszcze bardziej.
Westchnęłam ciężko.
Tuż przed zaśnięciem, usłyszałam dźwięk sms'a.
Lecz go nie przeczytałam, bo zmorzył mnie sen. Gwałtowne emocje bywają strasznie męczące.

piątek, 24 sierpnia 2012

Spotkanie.

Sierpień 2012, Nowy Jork

Szczerze, to nie wiem co sobie myślałam przyjeżdżając do NY. Wiedziałam tylko, że muszę stamtąd uciec. Zachowałam się jak tchórz, ale... inaczej nie mogłam.
Od powrotu do rodzinnego miasta minęło już 2 długie miesiące. Nie był to dla mnie łatwy okres.
Zjawiłam się tu praktycznie z niczym. Miałam szczęście, że Michael mnie przygarnął. Cudem było to, że rozpoczęłam wymarzoną pracę z zerowym doświadczeniem, zwłaszcza, że znajdowałam się w niezbyt komfortowej sytuacji - byłam w ciąży.
Był to dla mnie szok, bo mam dopiero 19 lat i już miałam zostać matką? Cóż, samotną matką.
Oczywiście Mike zdeklarował się, że mi pomoże jak tylko będzie mógł, ale to nie jego problem. I tak już za dużo dla mnie zrobił.
O usunięciu ciąży nie było mowy. Jak lekarz stwierdził, był to 4 miesiąc, a zresztą nie mogłabym zrobić czegoś takiego własnemu dziecku.
Byłam wczoraj na USG. Miałam ochotę płakać z radości - będę miała syna. 
Mimo iż nie wiem co będzie ze mną dalej, jedno wiem na pewno - muszę wychować moje dziecko najlepiej jak potrafię.
Leżałam na boku w łóżku i głaskałam mój lekko wydęty brzuch.
Ciekawe jaki on będzie. Jak bardzo będzie przypominał ojca, ile będzie miał moich cech. Czy dam sobie radę?
Prawie każdego ranka zastanawiałam się na tym.
- Jesse! Wstawaj śpiochu, za godzinę masz do pracy. - krzyknął Michael.
Zaśmiałam się. Cały on.
Zwlokłam się z łóżka i wychyliłam głowę z pokoju. Widok Mike'a zbierającego się do pracy zawsze poprawia mi humor. Właśnie w podskokach wciągał spodnie. Zabawny widok.
- Idź już, bo obrazy ci uciekną. - powiedziałam z uśmiechem igrającym na moich ustach.
- Dasz sobie radę? - spytał jak każdego ranka od 2 miesięcy.
- Tak jak zawsze. - odparłam.
Podszedł do mnie i pocałował w czoło.
- Trzymaj się! - krzyknął i już go nie było.
Westchnęłam, dlaczego to nie jego kocham? Owszem, kocham go, ale tylko jak brata, a on zasługuje na więcej.
Cóż, chyba nigdy siebie nie zrozumiem.
Poszłam wziąć szybki prysznic, potem przebrałam się w to <klik>, zrobiłam delikatny makijaż i rozczesałam włosy. Następnie splotłam je w luźny warkocz.
Miałam jeszcze półgodziny. Poszłam do kuchni i zobaczyłam szklankę soku pomarańczowego, a obok niej talerz z kanapkami. 
Miło z jego strony.
Szybko zjadłam, wypiłam sok, złapałam moją torebkę i wybiegłam z mieszkania.
Na szczęście nie miałam daleko do pracy. Tylko dwie przecznice pieszo. Taki poranny spacerek na rozprostowanie kości.
Po 20 minutach byłam na miejscu. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka. Przywitał mnie zapach świeżych kwiatów.
Od dziecka uwielbiałam kwiaty. Miałam to po mamie. Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy przez jakiś czas w Jersey. Mieliśmy tam dom z dużym ogrodem. Wszędzie rosły kwiaty o najróżniejszych kolorach i kształtach.
Po śmierci rodziców przeniosłam się do Nowego Jorku, gdzie mieszkała babcia. Później, w wieku szesnastu lat wyjechałam do Londynu i tam zaczęłam szkolić się na florystę.
Potem poznałam Liama. Zakochaliśmy się w sobie. Byliśmy szczęśliwą parą przez 2 lata, ale... można śmiało powiedzieć, że to ja schrzaniłam sprawę.
Po co ja w ogóle to roztrząsam? Zerwałam z nim i tego nie zmienię, a to, że okazało się, że jestem z nim w ciąży nie ma znaczenia. On nie musi o tym wiedzieć.
Ale doskonale wiesz, że powinien. W końcu to także jego syn.
Sumienie bywa irytujące. Szczególnie w takich chwilach.
Spojrzałam na zegar na ścianie. Za 10 minut powinniśmy otworzyć. No to do roboty.
Zostawiłam torebkę i okulary na zapleczu. Potem odsłoniłam rolety w oknach sklepowych.
Margaret pojechała po dostawę, więc do południa jestem sama.
Dzień upływał w miarę spokojnie. Ruch był średni, także w międzyczasie robiłam zamówione wcześniej bukiety.
W końcu pojawiła się Margaret niosąc pudła z kwiatami.
- Może ci pomóc? - spytałam.
- Nie trzeba, poradzę sobie. - odparła uśmiechając się do mnie. - Ty i tak nie możesz dźwigać.
Skinęłam głową i zajęłam się nowym klientem.
Koło trzynastej miałyśmy chwilę wytchnienia. Nie było jak na razie klientów, a jeśli ktoś był, to tylko odebrać zamówiony bukiet czy wiązankę.
Siedziałam na zapleczu z nogami wyciągniętymi przed siebie.
- Jak się czujesz? - spytała Meg.
- W miarę dobrze, chociaż sapanie jak wilk bywa irytujące.
Zaśmiała się.
- Pamiętam jak byłam w ciąży z Tonym. Mój mąż, Daryl, twierdził, że przez sen wciągam powietrze jak odkurzacz.
- Odkurzaczem to mnie jeszcze Mike nie nazwał, ale marudzi, że wyjadam wszystko z lodówki.
Zabrzęczał dzwonek przy drzwiach.
Margaret wyjrzała kto przyszedł.
- Idź Jesse.
- Okej. - odparłam.
Tego to się nie spodziewałam. Jak to mówią, od przeszłości nie da się łatwo odciąć.
Przed ladą czekał Louis. Słysząc kroki, odwrócił głowę i spojrzał na mnie.
Jego mina świadczyła o tym, że jest tak samo zaskoczony moim widokiem, jak ja jego.
To wyklucza opcję, że wiedział, że tu pracuję.
Postanowiłam postawić na profesjonalizm.
- W czym mogę pomóc? - spytałam.
- Jesse?! - nadal patrzył na mnie jak na ducha. - Co ty tu robisz?
- A nie widać? Pracuję. Chciałeś coś kupić?
- Tak, bukiet dla Eleanor.
- Coś konkretnego? Róże, lilie, kompozycję mieszaną?
- Róże, 20 czerwonych i zdaje się na ciebie.
- Okej.
Zabrałam się za robienie bukietu.
- Dlaczego zostawiłaś Liama? - zapytał po chwili.
- A co on wam powiedział?
- Nic, dlatego się ciebie pytam.
- Skoro on uważał, że nie musicie znać powodu, to ja też tak myślę. Poza tym to stara sprawa między mną a nim. Z wami to nie miało nic wspólnego.
- Tak? To dlaczego się od nas odcięłaś?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Trafił w czuły punkt.
- Tak zadecydowałam, to niech pozostanie. - powiedziałam już nieźle wkurzona.
Oparłam się o blat starając się uspokoić, bo wiedziałam, że nic dobrego nie wyniknie.
Po chwili ponownie zabrałam się do robienia bukietu.
- Wszystko w porządku? - spytał Lou już spokojniej.
- Taa, w jak najlepszym. - odparłam nie patrząc mu w oczy.
- Nie chciałem na ciebie krzyczeć, ale martwiliśmy się o ciebie. Nie odbierałaś telefonów, nie odpisywałaś na smsy, nic - zero kontaktu. - westchnął. - Brakuje nam ciebie.
- Myślałam, że Danielle skutecznie zastąpiła wam mnie. - chodź bardzo tego nie chciałam, w moich słowach była wyczuwalna nutka goryczy.
Louis tylko pokręcił głową.
W ciszy dokończyłam bukiet, zapakowałam go w papier i podałam mu go.
Lou, po zapłaceniu za bukiet, nadal stał i patrzył się na mnie.
Margaret wychyliła głowę zza drzwi.
- Jesse, może poszłabyś po sałatkę z kurczakiem dla nas? Wypadałoby zjeść lunch. Przy okazji byś kupiła sok.
- Oczywiście. - odparłam.
Poszłam na zaplecze, wzięłam moją torebkę i okulary.
Loui nadal tam stał. Wyminęłam go i wyszłam na rozgrzany słońcem chodnik.
Zmierzałam w kierunku niedużej restauracji na rogu. Chłopak deptał mi po piętach.
- Nie masz mi więcej nic do powiedzenia? - spytał.
- A o czym tu gadać? Rozstałam się z twoim przyjacielem jakieś 2 miesiące temu. Teraz on spotyka się z inną i jest z nią szczęśliwy. - stwierdziłam. - Po co mam na chama wtrącać się w jego życie i wasze. Jest mi dobrze, tak jak jest.
- Ty go nie widziałaś po zerwaniu, a ja tak. Zraniłaś go, chociaż nie chce się do tego przyznać.
Owszem widziałam zdjęcia. Uśmiechał się na niektórych, ale ten uśmiech nie sięgał oczu. Te miały taki smutny wyraz.
Weszłam do restauracji, a on zaraz za mną. Podeszłam do kontuaru.
- Cześć Jay. - uśmiechnęłam się do chłopaka za barem.
- Jesse! Miło cię widzieć. To co zwykle?
- Tak. - zastanowiłam się chwilę. - I kebab. Z dużą ilością mięsa i sosu czosnkowego. Oczywiście, wszystko na wynos.
- Już się robi.
- Dzięki.
Zauważyłam wolny stolik i usiadłam przy nim.
- Lou możesz sobie na chwilę darować? Ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Było minęło.
- Czemu tak sapiesz? - spytał z dziwną miną.
- Bo przebiegłam maraton. - ziewnęłam. - I spać mi się chce, zmęczona jestem. - zmieniłam temat. - A co u was słychać? Jak ci się układa z Eleanor?
- Nie wywracaj kota ogonem. - odparł.
- Gdyby Harry to usłyszał, straciłbyś wszystkie marchewki.
- Co, poskarżysz się mu?
- Nie, bo nie będę się z nim widzieć. Nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Ja i Eleanor mamy się świetnie. W ogóle nie masz zamiaru się do nas odzywać?
- To nie ma sensu. Nie zmusisz mnie do czegoś czego nie chcę.
- Odpychasz nas ze względu na Liama?
- Nic mnie już z nim nie łączy. - no może z jednym wyjątkiem, ale oni nie muszą o tym wiedzieć.
Za kontuarem ukazał się Jay, zabrałam moje zamówienie, zapłaciłam i pożegnałam się z nim.
Wyszłam z restauracji, a Lou nadal za mną dreptał kiedy szłam do sklepu po sok, a następnie z powrotem do kwiaciarni.
W końcu nie wytrzymałam. Zatrzymałam się na środku chodnika i odwróciłam do niego.
- Louis, przestań. Wiem do czego zmierzasz. Nie spotkam się z nim i nie wrócę do tego, co było zanim jeszcze zaczęłam się z nim umawiać. To już zamknięty rozdział. Nie chcę do tego wracać.
Zostawiłam go tak na tej ulicy, a sama zwiałam do kwiaciarni.
Byłam lekko roztrzęsiona. Co oni tu w ogóle robią?
Poszłam prosto na zaplecze. Zostawiłam reklamówkę na stole, a sama usiadłam wygodnie na krześle.
Starałam się uspokoić i brać długie głębokie wdechy, ale przy ciążowej zadyszce nie było to łatwe.
Starałam się przemyśleć wszystko, co się dziś wydarzyło.
To spotkanie wyprowadziło mnie całkowicie z równowagi.
Nie jest dobrze. Cóż, mam niemiłe wrażenie, że to spotkanie to dopiero początek.
Początek przyszłych kłopotów, a tego obawiałam się najbardziej.

sobota, 18 sierpnia 2012

Prolog.

Czerwiec 2012, Londyn

Tak jak zwykle, po każdej próbie, wróciłem do naszego wspólnego mieszkania. Spodziewałem się zastać tam Jesse, gotującą kolację lub oglądającą telewizor, ale tak nie było.
Przywitał mnie pusty, ciemny dom. 
- Jesse?! - zawołałem.
Odpowiedziała mi cisza. Sprawdziłem salon, kuchnię, sypialnię. Nie było jej.
Kartka leżąca na łóżku, przykuła moją uwagę.
Usiadłem na podłodze, oparłem się o łóżko i rozłożyłem kartkę.

Liamie.
Wiem, że to beznadziejny sposób na zerwanie, ale nie byłabym wstanie Ci tego powiedzieć w twarz. Tak, zbyt bardzo to boli.
Miałeś ostatnio wrażenie, że coś jest nie tak. Miałeś rację.
Już Cię nie kocham, ale te słowa stawały mi kością w gardle, za każdym razem gdy chciałam Ci to powiedzieć.
Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Nie musisz się za nic obwiniać, nie ma w tym twojej winy.
Nie martw się, raczej się nie spotkamy w Londynie, wyjeżdżam.
Jeszcze nie wiem gdzie, ale nie szukaj mnie. To nie ma sensu.
Mam nadzieję, że kiedyś spotkasz tą jedyną.
Żałuję, że to nie ja, ale z czasem na pewno byś się o tym przekonał.


Jesse.    

Zmiąłem list i rzuciłem nim o ścianę. Zaśmiałem się gorzko. 
Tego by nikt nie przewidział, uciekła ode mnie dziewczyna i to jaka. Ta, której planowałem oświadczyć się na Boże Narodzenie. Ironia losu.
Z ciężkim sercem wstałem z podłogi i sprawdziłem, tak dla pewności, szafki Jesse. Były puste. 
Rozejrzałem się po pokoju. Zniknęły także nasze zdjęcia. 
Uderzyłem pięścią w ścianę. Ból fizyczny stłumił nieco ból serca.
Mam jej nie szukać. 
Skoro tego pragnie... Chociaż wszystko we mnie krzyczy, żebym ją szukał, odzyskał utraconą miłość...
Uszanuję jej decyzję, choćby nie wiem jak bolało, nie będę jej szukać.
Spojrzałem na jedyne zdjęcie jakie mi pozostawiła, z tegorocznych urodzin Harry'ego. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.
- Masz to czego chciałaś. - szepnąłem.